Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

medytacyi nie tyczyła się straconego skarbu, podczas gdy pozostałe dwie-trzecie zabawiały się daleko milej rozpamiętywaniem jego śledczej zręczności.
Około jedenastej zjawił się Kazimierz. Złapał ranny pociąg idący do Fontainebleau i przyjechał natychmiast, by nie tracić czasu. Zostawił dorożkę w stajni u pani Tentaillon i spojrzawszy na zegarek, znalazł, że może poświęcić półtorej godziny. Był on, właściwie mówiąc, człowiekiem praktycznym, człowiekiem od interesów, aferzystą, mało bawiącym się w abstrakcyjne spekulacye. Rodzony brat Anastazyi nie trwonił wobec niej zbyt wiele sentymentu i przywitawszy ją na sposób angielski braterskim pocałunkiem, poprosił zaraz o śniadanie.
— Możecie mi opowiedzieć całą historyę podczas jedzenia — rzekł. — Masz co smacznego dzisiaj, Stasiu?
Obiecano mu coś smacznego. Szanowne trio zasiadło przy stole w altanie. Jan-Marya usługiwał i jadł równocześnie, a doktor opowiadał całe zajście w swym najbarwniejszym stylu. Kazimierz słuchał z wybuchami śmiechu.
— Jak to szczęśliwie dla ciebie, mój kochany bracie — zauważył, gdy doktor skończył mówić. — Gdybyś był wrócił do Paryża, byłbyś zgrał się do szeląga i przetrwonił cały skarb w ciągu trzech miesięcy, poczem twoje własne mienie poszłoby tą samą drogą i przyszedłbyś znowu do mnie w błagalnej procesyi, jak ostatnim razem, pamiętasz? Ale ostrzegam: niech sobie Stasia płacze, a Henryk męrdkuje, ile chce, nie uda się to wam po raz drugi. Wszak powiedziałem ci to Stasiu? Hę?
Doktor mrugnął i spojrzał ukradkiem na Jana-Maryę, ale chłopiec wydawał się najzupełniej apatycznym.
— A potem — zaczął znowu Kazimierz — jakie z was dzieci, zepsute dzieci, coprawda. Jak mogliście