Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swobodną żywością ruchów latał po kawiarniach, gdzie ściskał ręce oficerom załogi i przyrządzał absynt ze znawstwem wytrawnego amatora; obiegał sklepy, skąd powracał obładowany drogimi owocami, wspaniałą sztuką jedwabiu dla żony, potwornych rozmiarów laską dla siebie i kepi najnowszego fasonu dla chłopca; wpadał i wypadał z urzędu telegraficznego, skąd wyprawił telegram i w trzy godziny potem otrzymał odpowiedź, zapowiadającą mu wizytę nazajutrz, i przepajał całe Fontainebleau najpyszniejszym aromatem swego boskiego humoru!
Słońce pochylało się już bardzo nizko, gdy nareszcie wyjechali z powrotem. Drzewa lasu ścieliły się wydłużonym cieniem, po szerokiej, bielejącej drodze, która wiodła ich do domu, przenikliwy zapach wieczorny lasu unosił się jak chmura kadzidła, z po nad tego rozległego pola szczytów leśnych, i nawet po ulicach miasta, gdzie powietrze prażyło się przez cały dzień pomiędzy białymi murami, przebiegał w podmuchach i falach, jak odległa muzyka. Na pół drogi do domu ostatni złoty błysk rozwiał się po nad wysokim dębem, stojącym po lewej stronie drogi, a gdy wydostali się po za obręb lasu, równina już była pogrążoną w perłowo-szarym zmroku, i wielki blady księżyc spuszczał się srebrną, przerywaną smugą po przez rozłożyste topole.
Doktor śpiewał, doktor gwizdał, doktor gadał. Mówił o lasach i wojnach i o spadaniu rosy; promieniał i prawił o Paryżu; unosił się w mglistym, bombastycznym stylu nad wspaniałością politycznej areny. Wszystko musi się zmienić; zanikający dzień uniesie z sobą istotnie resztki zmarnowanego życia, a słońce jutrzejsze rozpocznie nowe.
— Dosyć — wołał — dosyć tego życia nieustannych umartwień! Jego żona (zawsze jeszcze piękna, chyba że był stronniczym), nie będzie dłużej zagrzebaną w tej