Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wypij — rzekł — wypij duszkiem.
— Wolałbym lepiej nie pić — wybąkał chłopiec, wierny swym przyzwyczajeniom.
— Co? — zagrzmiał Desprez.
— Boję się — powiedział Jan-Marya — mój żołądek...
— Jak sobie chcesz — przerwał mu doktor wyniośle — ale zrozum to raz na zawsze, że nikt nie jest bardziej godnym pogardy, jak drobnostkowy pedant.
To było coś zupełnie nowego!
Chłopiec siedział zamyślony, patrząc na szklankę, ale nie ruszając jej, podczas gdy doktor wciąż wypróżniał i napełniał swoją, zrazu z zachmurzonem czołem, ale rozpogadzając się powoli pod wpływem słońca, odurzającego, musującego trunku i swej własnej skłonności, by się czuć szczęśliwym.
— Raz, wyjątkowo — rzekł wreszcie w formie ustępstwa dla bardziej rygorystycznej wstrzemięźliwości chłopca — raz wyjątkowo i to i w tak krytycznej chwili, jest to nektar godny bogów. Nałóg naturalnie, bywa poniżający. Wino, sok winnej latorośli, jest to jedyny, odpowiedni napój dla Francuza, jak ci to już nieraz wykazywałem; i nie myślę wcale ganić cię, że nie chciałeś pić tego zagranicznego trunku. Możesz dostać trochę wina i ciastek. Co, butelka już próżna? Dobrze, nie będziemy pyszni; zlitujemy się nad twoją szklanką.
Wypiwszy piwo, doktor niecierpliwił się mocno, podczas gdy Jan-Marya kończył jeść ciastka.
— Pilno mi jechać — rzekł, patrząc na zegarek. — Boże miłosierny, jakże ty jesz powoli.
A wszakże powolne jedzenie należało do szczególniejszych zaleceń doktora, jako główny sekret długiego życia.
Ale męki jego skończyły się nareszcie. Zajęli obaj swe miejsca w kabryolecie i Desprez, rozwalając się