Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz słuchacza, który nie był tak cynicznie obojętnym, jak Anastazya, i który czasem dodawał mu bodźca najtrafniejszemi uwagami. A przytem, czyż nie wychowywał on chłopca? Wychowanie zaś, przyznają to wszyscy filozofowie, jest najfilozoficzniejszą z powinności. Cóż może być bardziej niebiańskiem dla biednego rodzaju ludzkiego, jak wykształcić głupiutkie pacholę na świadomego, dzielnego obywatela państwa? Wówczas, w rzeczy samej, drogi życia stają się drogami rozkoszy. Nigdy doktór nie czuł się bardziej uszczęśliwionym ze swych zdolności. Filozofia płynęła gładko i potoczyście z jego warg. Był on tak zręcznym dyalektykiem, że umiał sprowadzić własny nonsens, gdy się czuł wyzwanym, wstecz do jakiego pierwiastku sensownego i dowieść, że był to tylko kwiat, wieńczący jego system. Wyślizgiwał się ze sprzeczności, jak ryba, i pozostawiał ucznia, pogrążonego w bezmiernym podziwie dla niezgłębionej mądrości Rabbi’ego.
Mimo to, na dnie serca doktor był mocno rozczarowanym niezbyt świetnym rezultatem swego najsystematyczniejszego wychowania.
Chłopiec, wybrany przez tak bystrego spostrzegacza dla swoich jawnych zdolności i prowadzony po ścieżkach nauki przez tak filozoficznego kierownika, powinien był z samej natury rzeczy czynić daleko widoczniejsze postępy. Tymczasem Jan-Marya był dość tępym w niektórych rzeczach, nieprzeniknionym w innych, a jego łatwość zapominania była równą jego łatwości wyuczania się. Dlatego doktor wolał swe perypatetyczne prelekcye, których chłopiec słuchał z uwagą, które zdawały się go bawić i z których często korzystał.
Różne i liczne były pogawędki, jakie miewali z sobą; lecz zdrowie i umiarkowanie stanowiły najpospolitszy przedmiot rozpraw doktora. Do tych ostatnich wracał on zawsze z upodobaniem.