Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giej strony widzisz we mnie człowieka jeszcze nie starego, choć już w pewnym wieku, cieszącego się dotąd młodością serca i umysłu, człowieka nauki, który umiał się nieźle urządzić wśród trosk tego świata, utrzymuje dobry stół, i słowem, ani jako przyjaciel, ani jako wróg nie jest do pogardzenia. Ofiaruję ci wikt i ubranie, i będę ci dawał lekcye wieczorami, co będzie niezrównanie stosowniejszem dla chłopca twego pokroju, niż nauka wszystkich księży w Europie, razem wziętych. Nie obiecuję ci żadnej pensyi, ale skoro tylko zechcesz mię porzucić, znajdziesz drzwi otwarte i dam ci sto franków na drogę. Natomiast, posiadam starego konia i powóz, który nauczysz się bardzo prędko czyścić, oboje utrzymywać w porządku. Nie śpiesz się z odpowiedzią i przyjmij moją propozycyę, lub odrzuć ją, jak ci się podoba. Tylko to jedno pamiętaj, że ja nie jestem żadnym sentymentalistą, ani miłosierną osobą, i jeżeli czynię ci tę propozycyę, to dlatego, że mam w tem swoje własne widoki, że spostrzegam wyraźnie jakąś korzyść dla siebie. A teraz, namyśl się.
— Będę bardzo rad. Nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Dziękuję panu z całego serca i będę się starał być użytecznym — powiedział chłopiec.
— Dziękuję ci — rzekł doktor serdecznie, powstając równocześnie i ocierając pot z czoła, gdyż przechodził męki czyścowe, póki rzecz znajdowała się w zawieszeniu. Odmowa po scenie południowej wystawiłaby go w śmiesznem świetle przed Anastazyą.
— Jaki gorący i parny wieczór, (niewątpliwie). Zawsze chciało mi się być rybą w lecie, Janie-Maryo, tu w Loing, niedaleko Gretz. Leżałbym sobie pod lilią wodną i słuchałbym dzwonów, które muszą dźwięczeć bardzo delikatnie tam w głębi. Toby dopiero było miłe życie! Jak sądzisz Janie-Maryo?
— Tak — odpowiedział Jan-Marya.