Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ci twój moralny horoskop. Stałeś się w wielu rzeczach daleko swobodniejszym. Może być, że masz słuszność, a w każdym razie bywa tak samo ze wszystkimi ludźmi. Ale po za tem, czy w jakiejkolwiek jednej, choćby najdrobniejszej błahostce, postępowanie twoje wydaje ci się bardziej nagannem, czy też we wszystkiem popuszczasz sobie coraz luźniej cugli?
— W jakiejkolwiek? — powtórzył Markheim z bolesnym namysłem. — Nie — dodał z rozpaczą — w żadnej. Opuściłem się we wszystkiem.
— A więc — rzekł przybysz — poprzestań na tem, czem jesteś, bo nigdy się nie zmienisz, a słowa twojej roli na tej scenie życia są nieodwołalnie wypisane ku dołowi.
Markheim milczał przez długą chwilę, wreszcie przybysz pierwszy przerwał milczenie:
— Wobec tego — rzekł — czy mam ci pokazać pieniądze?
— A łaska? — zawołał Markheim.
— Czy nie próbowałeś jej także? — odrzucił tamten. — Czyż nie widziałem cię parę lat temu na platformie mityngu odkupienia i czy twój głos nie brzmiał najdonośniej w hymnie?
— Prawda — rzekł Markheim — i widzę jasno, co mi pozostaje uczynić. Dziękuję ci za tę naukę z całej duszy; otworzyłeś mi oczy i nareszcie zaczynam się widzieć takim, jakim jestem.
W tej chwili rozległ się w domu ostry przenikliwy dźwięk dzwonka u drzwi wchodowych, i jak gdyby to był umówiony sygnał, na który oczekiwał, gość zmienił natychmiast swe postępowanie.
— Dziewczyna! — zawołał — powróciła, jak cię ostrzegałem, i masz teraz przed sobą jeszcze jedno trudne przejście. Musisz jej powiedzieć, że jej pan jest chory, musisz ją wpuścić ze spokojną, ale poważną twarzą.