Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ganą, chorobliwą uporczywością tysiączne błędy w wykonaniu zamysłu. Powinien był wybrać spokojniejszą godzinę; powinien był obmyśleć swe alibi; nie powinien był używać noża; powinien był być przezorniejszym i tylko związać i zakneblować handlarza a nie zabijać go; powinien był być śmielszym i zabić także służącą; powinien był zrobić wszystko inaczej. Dojmujący żal, nużąca, nieustanna praca myśli, by zmienić to, co się nie dawało zmienić, obmyślać na nowo to, co było już daremne, być budowniczym nieodwołalnej przeszłości! Podczas tego i po za tą całą czynnością myśli, źwierzęcy strach, niby drapanie szczurów w opuszczonym strychu, napełniał dalsze ubikacye jego mózgu głośną wrzawą: to ręka konstabla spada ciężko na jego ramiona, i nerwy jego rzucą się gwałtownie, jak ryba na haku, to znów widział w galopującej defiladzie: doki, więzienie, szubienicę i czarną trumnę.
Strach, wizya ludzi na ulicy obsiadła jego umysł, jak oblegająca armia.
— Niepodobna — myślał — aby głuche echo walki nie przeniknęło do ich uszu i nie wznieciło podejrzeń. A teraz, we wszystkich sąsiednich domach — zgadywał to — siedzą nieruchomo, z wytężonem uchem, ludzie osamotnieni, skazani na spędzanie świąt Bożego Narodzenia w samotnem rozpamiętywaniu wspomnień przeszłości, wyrwani gwałtownie ze swych tkliwych medytacyi; szczęśliwe koła rodzinne, zdjęte nagłem milczeniem w około świątecznego stołu, matka rodziny ze wzniesionym palcem; każdy stopień, wiek i nastrój, wszyscy oni, przy swoich własnych ogniskach domowych, modlą się, nasłuchują i kręcą sznur, na którym on ma kiedyś zawisnąć.
Chwilami zdawało mu się, że nie umie poruszać się dość cicho. Brzęk wysokich puharów czeskich rozlegał się głośno, jak echo dzwonu, i strwożony hałasem