Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszyscy w ręku Boga, i że Jego drogi różne są od naszych! Radziłem się nawet moich zwierzchników w Kościele, ale i oni także nie umieli mi nic odpowiedzieć. Jest to wielka tajemnica.
— Czy matka Olalli jest obłąkaną? — zapytałem.
— Odpowiem ci jak myślę. Nie jest nią — odparł padre — przynajmniej nie była nią. Gdy była młodą, niech mi Bóg wybaczy, ale obawiam się, że zaniedbywałem trochę to dzikie jagnię, była z pewnością najzupełniej przy zdrowych zmysłach; a jednak, jakkolwiek nie w tak wysokim stopniu, te same objawy dawały się spostrzegać już wówczas. Tak samo było z jej ojcem, owszem, nawet przed nim, i to spowodowało może, że lekceważyłem to sobie. Ale te rzeczy nie stoją w miejscu, owszem, potęgują się zarówno w jednostce, jak w całym rodzie.
— Gdy była młodą — zacząłem; tu głos mi się urwał i z wielkiem tylko wysiłkiem mogłem dodać po chwili — czy była podobną do Olalli?
— Niech Bóg broni! — zawołał porywczo padre. — Niech Bóg broni, aby ktokolwiek śmiał myśleć tak pogardliwie o tej najukochańszej z moich owieczek. Nie, nie, sennorita (oprócz tylko swej piękności, która, życzyłbym z duszy, oby mogła być mniejszą) nie przedstawia najlżejszego podobieństwa ze swą matką w tym samym wieku. Nie zniósłbym, abyś mógł myśleć coś podobnego, choć może... Bogu wiadomo... byłoby to lepiej dla ciebie.
Na te słowa, podniosłem się w łóżku i otwarłem moje serce przed starcem; opowiedziałem mu o naszej miłości i jej postanowieniu, wyznałem dręczące mnie, straszne wątpliwości i obawy, moje przelotne przywidzenia, ale, dodałem, wszystko to już minęło; i z czemś więcej, niż tylko czysto formalną uległością, odwołałem się do jego sądu.