Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydawała się istotą tak powiewną, tak pełną życia i ognia, że stałem olśniony, a jednak szła spokojnie i powoli. Jej energia tkwiła w jej powolności. Gdyby nie niezrównana moc panowania nad sobą, czułem, że biegłaby, leciała ku mnie. W miarę, jak się zbliżała, oczy jej pochylały się ku ziemi, a gdy była już całkiem blizko, przemówiła do mnie, lecz nie podnosząc wcale wzroku. Drgnąłem gwałtownie na dźwięk jej głosu; na to właśnie czekałem; to była ostatnia próba mej miłości. I oto, wymowa jej była czysta i jasna, nie szepleniąca i nieskładna, jak u jej rodziny. Głos wprawdzie brzmiał głębiej, niż zwykle u kobiet, ale młodzieńczo i niewieścio gnąc się w bogatych, pełnych akordach, złote dźwięki kontr-altowe przeplatały się naprzemian z bardziej szorstkiemi, jak czerwone pasma zmieszane były z brunatnemi w jej warkoczach. Był to nietylko głos, który przemawiał wprost do mego serca, ale mówił on jeszcze do mnie o niej. A jednakże słowa jej pogrążyły mnie na nowo w rozpacz bezdenną.
— Musisz odejść stąd — mówiła — dzisiaj.
Przykład jej przywrócił i mnie zdolność mowy. Uczułem, jak gdyby nieznośny ciężar spadł mi z ramion, albo jakby prysł czar zaklęcia. Nie wiem, w jakich słowach odpowiedziałem, ale stojąc tak przed nią na złomach skalnych, wylałem cały żar mej miłości, mówiąc jej, że żyłem tylko myślą o niej, że zasypiałem tylko, aby śnić o jej piękności, że gotów byłem z radością zaprzeć się mej ojczyzny, mowy i moich przyjaciół, aby tylko żyć wiecznie przy jej boku. A potem, opanowując się z wysiłkiem, zmieniłem ton. Uspakajałem, pocieszałem ją. Mówiłem, że odgadłem w niej pobożnego i bohaterskiego ducha, że byłem godny jego przyjaźni, że pragnąłem współdziałać z nim i wspierać go. »Natura, mówiłem, jest głosem Boga i nie wolno mu się opierać bezkarnie; a jeśli byliśmy tak milcząco