Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dojrzalny, zwróciłem wreszcie uwagę na mego towarzysza podróży.
Był na oko pospolity, silnie zbudowany wiejski chłopak o ruchach prostackich, zdradzających brak wszelkiego wychowania. Opis księdza zgadzał się tu zupełnie z rzeczywistością i dla powierzchownego badacza mógł ostateczny wyrok stanowić. Co do mnie jednak, w słowach Felipa odczuwałem przedewszystkiem ton poufałej serdeczności, różny od warunków stawianych przybyszowi przez dumną tę rodzinę. Powoził tak naturalną miną, jak gdyby kozioł i lejce były zwykłem jego zajęciem; mówił zaś przytem z nienasyconą gadatliwością ludzi bezmyślnych, a do mechanicznej tylko przyuczonych pracy. Sądziłem na razie, że wielomowność ta wyrobioną została przez ciągłe wśród gór włóczęgi. Felipe pospieszył mnie zapewnić, iż kocha dom nadewszysto i rzadko go opuszcza, a dodając, że i teraz chciałby się tam znajdować, przeskoczył zaraz na grupę drzew przydrożnych, wśród których widział kiedyś jastrzębia.
Ten zwrot iście dziecięcy zdumiał mię na razie. Zacząłem się baczniej przyglądać chłopcu, regularne jednak rysy i duże, żółtawe, lecz niezbyt wyraziste jego oczy zdradzały prostotę ducha tylko. Gdyby nie cera, silnie od promieni słonecznych ogorzała, oblicze to nosiłyby na sobie cechę zupełnego dzieciństwa.
Przechylenie wózka przerwało dalsze moje uwagi. Wjeżdżaliśmy w nagi skalisty wąwóz, na dnie którego huczał z wściekłym gniewem potok spieniony. Odgłos fal spadający po kamieniach, podnosiło echo wśród stromych ścian odbite; widok zaś tego rwącego wszystko prądu i huk piekielny wytwarzały obraz przerażający zaiste. Wózek wszakże, ciągniony przez posłusznego muła, toczył się równo i spokojnie, a droga wydawała się o tyle bezpieczną, iż nie mogłem pojąć na razie, dlaczego twarz chłopca nagłą pokryła się bladością.