Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czyż nie wiesz, czyż nie chcesz, zrozumieć, że dzień każdy pobytu twego tutaj przyspiesza naszą zgubę, że zwiększa niebezpieczeństwo nie tylko nad twoją, ale nad naszemi głowami? Pogłoska o twym pobycie rozniosła się już po górach; lud miejscowy mniema, że mnie kochasz i postanawia nie pozwolić na uczucie, potworne w jego oczach.
Myśl, iż została zawiadomioną o grożącem je niebezpieczeństwie, ucieszyła mnie niemal.
— Olallo! — zawołałem. — Jestem gotów pojechać natychmiast, dziś jeszcze, tej godziny, ale... nie sam ukochana.
Odsunęła się zwolna, u stóp krzyża upadła na kolana.
Bezradny wobec tej jedynej na słowa me odpowiedzi, stałem obok martwego przedmiotu czci jej gorącej, patrząc już-to na żywą, anielską postać skruszonej w pokorze penitentki, już też na niezdarnie malowane trupie rysy obrazu, na rany jego krwią ociekłe i zmarszczki obficie rozmieszczone wśród oblicza.
Głęboką, niczem nie zamąconą ciszę przerywał tylko złowieszczy krzyk jakiegoś ptaka górskiego, który, jakby w przeczuciu nieszczęścia, latał dokoła wzgórza, skrzydłami o skały bijąc.
Wreszcie Olalla podniosła się, odrzuciła welon, i jak marmur blada, z ręką o postawę krucyfiksu opartą, zwróciła ku mnie niewymownie smutne wejrzenie.
— Patrz — mówiła. — Słowa wyrzeczone w tej chwili, z dłonią na stopach Zbawiciela złożone, przysiędze są równe. Padre dowodzi, że jesteś heretykiem, a jednak proszę cię, byś spojrzał przez chwilę memi oczami na rysy tego, który najwięcej przebolał na ziemi, i ztąd Bogiem cierpienia słusznie nazwany być może. Czyż chcesz, byśmy, spadkobiercy grzechu, lepszymi, a raczej szczęśliwszymi od niego być mieli?