Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gających po schodach, oddalał się równocześnie i milknął, aż głucha cisza zapanowała dokoła.
Posiliwszy się nieco, odsunąłem stolik od ognia i ze świecą w ręku przechodziłem właśnie na drugi koniec pokoju, gdy zmiana światła odkryła moim oczom obraz, niedojrzany przedtem na ścianie. Był to portret młodej i pięknej kobiety. Sądząc po starodawnym stroju i spłowiałym nieco kolorycie, musiał on przedstawiać nieżyjącą już dziś osobę. Z drugiej wszakże strony, poza pełna życia, czar uśmiechu i ogień spojrzenia tak niepospolicie odtworzone zostały, jak gdyby obraz był tylko zwierciadłem, odbijającem żywą, stojącą przedemną osobę. Wysmukła, lecz silnie zbudowana postawa zdumiewała młodzieńczą gibkością, korona z ognistch włosów wieńczyła alabastrowe czoło. Brązowe o złotych policzkach oczy zdawały się spojrzeniem swem przykuwać mnie do miejsca; piękne zaś, regularne rysy szpecił wyraz niezadowolenia i zmysłowości, błysk okrucieństwa, rzadko spotykanego u kobiet.
Jakiś rys nieujęty, jakby cień niepochwytny lub odgłos dalekiego echa, przypominał mi w portrecie powierzchowność mego młodziutkiego przewodnika. Uderzony niemile nieokreślonem ich podobieństwem, nie mogłem oczu od obrazu oderwać. Co by też powiedziała wspaniała ta, arystokratyczna dama, gdyby wiedziała, iż następca jej, zszedłszy z wyżyn dumy i pychy siadał na koziołek skromnego, w jednego muła zaprzężonego wózka, by ująwszy lejce, wieźć do domu matki płatnego lokatora?
Kto wie, może delikatne jej, do aksamitów i brokateli przyuczone ciało, zadrzałoby na myśl o dotknięciu prostej odzierzy, okrywającej Felipa.
Gdy wypocząwszy po nużącej podróży, otworzyłem nazajutrz oczy, portret rudowłosej, złotemi promieniami słońca oblany, najpierwsze przesłał mi powitanie. Otoczona blaskiem świetlanym kobieta przy-