niego, a śnieg skrzył się, a wieko śnieżnej trumny jęło pękać, lód załamywał się, ale Czerkaski szeptał cicho: — Nie — nie — to życie!
Otchłań przed nami a skrząca się łaska nieba zlewa się światłem mistycznych słońc na nasze głowy i to jest szczęście —
Mroźny i dziki huragan wichru oddech zapierał, ale on na to nie zważał i szeptał w cichej pokorze:
— Bądź pochwalone życie, życie mórz i huraganów, życie wściekłych nawałnic, nawrotów i powrotów fal rozpaczy — Ty osi wszelkiego bytu i ty wieko trumienne, które zgnilizny pokrywasz —
Bądź pochwalone, co ogień miłości wskrzeszasz, a płód jej ohydnemu robactwu na karm rzucasz — Co Boga w sobie nosisz, a zaród, który Duch Święty w twojem gnieździe zniesie, szatanom splugawić pozwalasz:
Bądź pochwalone!
A Hanka coraz silniej cisnęła się do jego piersi, a śnieg się skrzył w martwem świetle latarni morskiej, a lód się łamał i trzeszczał; świszczał mroźny huragan nad ich głowami, ale dusza jego lśniła się wielkiem radosnem szczęściem:
Bądź pochwalone o życie i moce twe!
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/185
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.