Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

można błądzić i w noc świętojańską rwać czarowny kwiat paproci —
Będziesz sakramentem w tabernaculum mojej duszy i sama będziesz ołtarzem, na którym ja kapłan Druidów złożę moje najczystsze ofiary...
A sanie zaprzężone w trójkę wściekłych rysaków, pędziły po lodzie, a śnieg się skrzył, a przed nimi ciemne przestwory, zatory i oparzeliska, a Hanka na jego piersi, tak, że słyszał bicie jej serca.
A niebo było bezgwiezdne, ale dusza jego cała rozlśniła się rozkoszą miłości, szczęścia, dumy i zachwytu.
— W bajeczną krainę wiecznej wiosny, krainę tysiąca jezior i lasów dziewiczych, hej, hej!
A tam pod tą skorupą lodu szaleje i kłębi się morze ciemności. Lada chwila wraz z Hanką w przepaść runąć może. Tam w dali otchłań bezdenną...
Ale dusza lśniła mu się radością.
I dusza śmiała mu się szczęściem, że znalazł to miliony mil, miliony lat odległe Thule, gdzie wreszcie po całej tej Gehennie życia swego pić będzie z puharu szczęścia i zbożnej miłości, z którego ongi rycerze świętego Graala pili.
Nie mógł odróżnić rzeczywistości od snu, ale tuż wezbrała go taka moc i tak potężna wiara w siebie, że zdawało mu się, żeby mógł przejść suchą stopą w ślady Mojżesza Czerwone morze, iżby mógł góry przenosić i silnym głosem zawołał:
Jawa!
A Hanka tuliła się z tak bezbrzeżną miłością do