Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ta chwila rozpaczy spłynęła białą błyskawicą po jego duszy i znów stał się i twardy i mocny:
— Hanuś, pojedziesz ze mną? Nikogo niemam prócz ciebie; nie rozumiem, że mógłbym się kiedyśkolwiek związać z inną kobietą; szukałem ciebie długo, aż wreszcie ciebie, w tobie duszę mą odnalazłem. — Wierz, Hanka, dusze nasze były razem w czystości i pięknie, zanim jakiś piekielny los kazał nam się rozszczepić i przez łono matczyne ujrzeć światło dzienne. Życie szatańskiem jakiemś przeznaczeniem rozłączyło nas, ale teraz, gdy po długiej męce znowu spotkaliśmy się, nic już nas nie rozłączy. Ja wiem, jak ty cierpisz. Nie byłbym w stanie ci powiedzieć, jakie męki znoszę, ale to, co nad nami czuwa, co losem naszym kieruje, co jest naszym przeznaczeniem i rozwiązaniem odwiecznej zagadki bytu, pragnęło, abyśmy odtąd na zawsze pozostali razem.
Hanka siedziała jak w jakiemś skamieniałem jasnowidzeniu.
— Wierz, ja mojej męki nigdy się nie pozbędę i twoją duszę zbyt dobrze znam, bym nie wiedziała, że może cięższe jeszcze męczarnie poniesiesz, ale czuję, że to, co nas po tej długiej rozłące znowu na siebie rzuciło, to mocniejsze i świętsze od tego, co ludzie prawem i obowiązkiem zwą.
Nic nie odrzekł, ale nagle przypadł do jej nóg i pytał gorąco i pytał z głębokim smutkiem i z głębokiem pragnieniem.
— Hanuś, pojedziesz ze mną?