Przejdź do zawartości

Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrody, która olbrzymiem tętnem wali o spiż jego serca. —
— Niechaj będzie rozszalałą burzą sypiącą gromy i błyskawice na jego głowę —
— Niechaj go tumani błędnemi ogniami po ścieżkach z których lada krok w przepaść bezdenną runąć można — Ale z Hanką, to szczęście!
Hanka!
I tak chodził długo po mrocznym pokoju i tęsknił i wołał za nią w noc ciemną:
Hanka!