Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogę, bo tak, czy tak, wszystko dyabli wezmą
— Co?
Muero, porque no muero[1]
— He?
— Umieram, bowiem nie umieram.
— Jakto?
— No, przecież tak młody liryk przetłómaczył to, co Krasiński przed nim przełożył: I tem umieram, że umrzeć nie mogę...
— Janusz, co klepiesz?
— Konam, a skonać nie mogę. To znaczy, że od kwartału bankrutuję.
— To co innego! Janusz, kochasz mnie?
— Kocham! Masz trzydzieści reńskich.
— „Słońce i pogoda...“
— Chryste Panie, mogą człowieka ogłuszyć! — szeptał delikatny Winiarski. Jego suchotnicza twarz była trupio-blada.
— Robaczki! robaczki! Sataniści, sadyści, słuchajcie! — Szarski krzyczał na cały głos.
Uciszyło się.
— Hrabia Ziuziu kupił sobie fonograf za dwa tysiące reńskich, pan Domaszyński automobil, nasz wielki mecenas, który co tydzień pisze obrachunki naszych grzechów, spoczywa w objęciach zacnej, szlachetnej pani Delmonse — a my, my, nędzarze, nawóz — ha, ha, ha...
— Ha, ha, ha!
— Czegóż się śmiejecie? Norwid, Barwiński, So-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Cytat z „Tęsknoty za życiem wiecznym“ św. Teresy z Ávili.