Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/021

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Jeden z najmłodszych począł przetwarzać dźwięki na linie... Rozwiesił rolkę papieru na ścianie, przymocował gwoździkami i począł się walc malarski. Stasinek grał i grał.
    Czerkaski zniknął na chwilę: na stole pojawiło się świeżych pięć flaszek.
    Na papierze kłębiły się z zadziwiającą szybkością linie, plamy, w kołach, spiralach, parabolach; w kilka minut zakołysało się morze, za kilka sekund wygramolił się potworny Neptun, kilka ciał kobiecych, w sfalowanych liniach, wynurzyło się z morza, potworne, ohydne Nimfy tłoczyły się ku Neptunowi...
    — Dość, Stasinek!
    Malarz stanął, obejrzał się dookoła i rzekł:
    — C'est pour épater...
    — Le cul de l'humanité! — krzyknął Szarski.
    — Publiczność! — wrzasnął Czerkaski, mocno podochocony — cul de l'humanité! ha, ha, ha...
    — Właściwie moi panowie — Stasinek kiwał swą białą głową na wszystkie strony — niechaj mnie kto objaśni, co to znaczy publiczność? kto to jest publiczność?...
    Ryk śmiechu.
    Nagle powstał Czerkaski.
    — Panowie, proszę o głos!
    — Mistrz ma głos!
    — Pytanie Stasinka, nie było tak głupie, jak się zdaje. Długo, sam nad tem myślałem, aż wreszcie znalazłem odpowiedź w romansie pana Markiza de Sade —