Strona:PL Przybyszewski-Z cyklu wigilii.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wokół Twej głowy wieniec zwiędłych kwiatów gdyby korona czarnych słońc, a Twe oblicze płonie żałobą zastygłych gwiazd.
U nóg Twych kona burza mego żywota, gasnącą falą oblewa Twe stopy chory płód mej duszy —
Szaremi skrzydły okrąża Cię obłęd mych ciemnych przeznaczeń — kolebko Ty moja, grobie Ty moj!
Z czarnych mgławic mego początku wyrosłaś w chmurne nieb stropy, w słabej muszli perłowej mego bytu płyniesz w głuche bezkresy, Ty bolesna piękności, coś jest ponad wszechpięknością —
Tęsknoto Ty!
I czemuż stałaś mi się grobem, czemuż płonące Twe pienia, któremi innych rwiesz w niepojęte krainy piękna, kraczą w mej duszy złowrogie wróżby, a czerwone pochodnie, które innym stawiasz po drodze ku wzgórzu szczęścia, czemuż gromniczną żałobą obstawiły mi łoże?
Byłaś mej braci słowem Boga, co z Niczego światy wyrzuca, byłaś jej żebrem Adama, co święte cuda w sobie nosi, byłaś jej wiecznością i bezgraniczem potęgi — tylko w moją głowę wwierciłaś suche kolce cierniowego wieńca. —
Ty bolesna piękności, coś jest ponad wszechpięknością,
Tęsknoto Ty!