Strona:PL Przybyszewski-Z cyklu wigilii.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dle, zimny dreszcz przeszedł mi przez ciało, a ręce się trzęsły, jakby ręce obcego człowieka.
— Pocóż się mamy męczyć — no tak — widzisz, przestałaś mnie kochać. Uczucia nasze nie są wieczne — no — a wiesz, że ja nie pierwszy i nie ostatni, — he, he — trzeba ci wiedzieć, że się to często zdarza — no, jednem słowem — nie biorę Ci za złe — Bóg widzi, że Ci za złe nie biorę.
Patrzała na mnie zimnym, obojętnym wzrokiem, jakby mi chciała powiedzieć: dobrze, dobrze, ale po cóż to długie gadanie — skończ że raz! Naraz zmienił się wyraz jej oczu, zdawało mi się, że widzę jakąś litość nademną, jakąś prośbę, by jej dłużej nie męczyć.
Zrozumiałem, że nie mamy sobie rzeczywiście nic więcej do powiedzenia, trzeba raz przecież skończyć — tak, tak — skończyć — skończyć.
— No, dobrze — jak widzisz, nie myślę cię zatrzymywać, możesz iść, gdzie cię serce prowadzi...
Wstała, zdawała się być zawstydzoną, i bardzo, bardzo smutną.
Naraz stałem się uprzejmym, mówiłem do niej po przyjacielsku, prawie serdecznie.
— Przecież się rozstaniemy w przyjaźni. Trzeba jeszcze załatwić kilka technicznych szczegółów. Trzeba ci przesłać twoje rzeczy — no, a może pieniędzy potrzebujesz?... Nie powinnaś mnie fałszywie rozumieć. Przestałaś mi być kochanką, żoną, ale możesz mi być przyjacielem...
Ściskałem serdecznie i bardzo silnie jej ręce i śmiałem się głupim śmiechem, który mnie bolał i szarpał...
— To będzie najlepiej, jeżeli wyjedziesz zaraz, ale to natychmiast... natychmiast — rozumiesz, w tej chwili — pomnę, że głos mój stał mi się obcym, świszczał, obniżał się i podnosił, traciłem przytomność... Idź, idź — bo widzisz, pomimo, że