Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyglądając mu się z nadzwyczajną uwagą.
Kiedyśmy się puścili w drogę, była ciemna noc; sklepy były przeważnie zamknięte, a ulice niemal puste. Przebyliśmy most na Gwadalkwiwirze, i, już na krańcu miasta, zatrzymaliśmy się pod domem, który bynajmniej nie miał pozorów pałacu. Otworzyło nam dziecko; cyganka rzekła doń kilka słów w języku mi nieznanym; dowiedziałem się później, że to był rommani, albo chipe kali, narzecze gitanos. Natychmiast dziecko znikło, zostawiając nas w dość obszernym pokoju, którego umeblowanie stanowił stoliczek, dwa krzesełka i kufer. A, prawda: zapomniałem o garnku z wodą, stercie pomarańcz i wiązce cebuli.
Skorośmy tylko zostali sami, cyganka dobyła z kufra karty, widocznie mocno wysłużone, magnes, zasuszonego kameleona i parę innych przedmiotów, potrzebnych do jej sztuki. Następnie kazała mi uczynić znak krzyża w lewej dłoni sztuką monety, i zaczęły się ceremonje magiczne. Zbyteczną rzeczą byłoby przytaczać jej przepowiednie, co zaś do sposobu w jaki brała się do rzeczy, widać było, że jest z niej czarownica całą gębą.