Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem Tamango, zamknięty z innemi niewolnikami, zagrzewał ich we dnie i w nocy do podjęcia bohaterskiego wysiłku dla odzyskania wolności. Przedstawiał im jak niewielką jest liczba białych, zwracał uwagę na wciąż rosnące niedbalstwo straży; poczem, nie wypowiadając się zupełnie jasno, natrącał iż potrafi ich odwieźć do ojczyzny, wychwalał swoją biegłość w sztukach tajemnych, zażywających wielkiej czci u dzikich, i groził pomstą djabła tym którzyby się wzbraniali mu pomagać w jego przedsięwzięciu. Mówiąc, posługiwał się narzeczem, które rozumiała większość niewolników a którem tłómacz nie władał. Reputacya mówcy, którego ci niewolnicy nawykli lękać się i słuchać, wspomagała cudownie jego wymowę; czarni nalegali nań aby oznaczył dzień wyzwolenia, o wiele wcześniej nawet niż on się czuł na siłach o nie pokusić. Odpowiedział sprzysiężonym mglisto, że czas jeszcze nie nadszedł, i że djabeł, który pojawia mu się we śnie, nie uwiadomił go jeszcze; ale że powinni być gotowi na pierwszy sygnał. Tymczasem nie zaniedbywał żadnej okazyi doświadczania czujności straży. Jednego, razu, majtek, gapiąc się na stado latających ryb, zostawił