Przejdź do zawartości

Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem, dwaj przyjaciele, siedząc w namiocie z kilkoma oficerami, rozprawiali o potyczce, w której brali udział. Ganiono zarządzenia dowódcy i widziano, po fakcie, jasno wszystko co trzeba było uczynić. Następnie zaczęto mówić o zabitych i rannych.
— Kogo, jak kogo, rzekł don Juan, ale kapitana Gomare długo będę żałował. Był to dzielny oficer, dobry kompan, prawdziwy ojciec dla żołnierzy.
— Tak, rzekł don Garcia, ale przyznam się, że zdumiał mnie niepomału swojem strapieniem o to, że nie ma klechy pod bokiem. To dowodzi tylko, że łatwiej jest być dzielnym w słowach niż w czynach. Niejeden drwi sobie z niebezpieczeństwa na odległość, a blednie kiedy się doń zbliży. Ale, ale, don Juanie, skoro jesteś jego spadkobiercą, powiedz nam, co jest w tej sakiewce, którą ci zostawił?
Don Juan otworzył ją pierwszy raz i ujrzał, iż zawiera około sześćdziesięciu sztuk złota.
— Skoro jesteś przy pieniądzach, rzekł don Garcia, przywykły uważać sakiewkę przyjaciela za własną, czemubyśmy nie mie-