Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Garcii, ale wiarusy, które go otaczały, były mocno zgorszone.
— Don Juanie, rzekł umierający, zbliż się, moje dziecko. Pójdź, robię cię moim spadkobiercą. Weź tę sakiewkę, zawiera wszystko co posiadam; lepiej, żeby się dostała tobie niż tym heretykom. Jedyna rzecz, o którą cię proszę, to abyś kazał odprawić kilka mszy za spokój mojej duszy.
Don Juan przyrzekł, ściskając mu rękę, podczas gdy don Garcia zwracał mu po cichu uwagę jaka różnica zachodzi między poglądami człowieka, który oddaje ostatnie tchnienie, a temi, które wygłasza, siedząc przy stole i przy pełnej butelce. Parę kul świsnęło mu koło uszu, zwiastując przybycie Holendrów. Żołnierze wrócili do szeregów. Każdy pożegnał spiesznie kapitana Gomare i myślał już tylko o tem, aby wykonać odwrót w porządku. Było to dość trudne: nieprzyjaciel był w przeważającej liczbie, drogi rozmokłe od deszczu, a żołnierze znużeni długim marszem. Mimo to, Holendrzy nie mogli ich ukąsić i poniechali pościgu z nadejściem nocy, nie zdobywszy ani jednego sztandaru, ani też nie chwyciwszy ni jednego jeńca, oprócz rannych.