Przejdź do zawartości

Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedł parę razy po pokoju, jakby dla zebrania myśli.
— Zostać w Salamance, podjął, po takiej awanturze, toby było szaleństwo. Don Alonzo de Ojeda, to nie byle szlachetka; przytem służba musiała cię poznać. Przypuśćmy na chwilę, że cię nie poznano; zyskałeś sobie obecnie na uniwersytecie tak pochlebną reputację, że nie zawahają się przypisać ci tej bezimiennej zbrodni. Wierzaj mi, trzeba zmykać, i to im prędzej tem lepiej. Nabyłeś tu trzy razy więcej nauki, niż to przystało szlachcicowi z dobrego domu. Zostaw Minerwę i popróbuj trochę Marsa; to ci lepiej posłuży, masz wszystkie warunki potemu. Biją się we Flandrji. Chodźmy tłuc heretyków; to najlepszy sposób aby okupić nasze grzeszki na tym świecie. Amen! Kończę jak na kazaniu.
Słowo „Flandrja“ podziałało na don Juana magicznie. Miał uczucie, że opuścić Hiszpanję to znaczy uciec przed samym sobą. Wśród trudów i niebezpieczeństw wojennych nie będzie miał czasu na wyrzuty.
— Do Flandrji! do Flandrji! wykrzyknął, chodźmy tłuc się we Flandrji!
— Z Salamanki do Brukseli, to kawał drogi, odparł poważnie don Garcia, a w