Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścigany przez służbę, która skupiła się koło umierającego pana. Dona Teresa, która nadbiegła na huk muszkietu, widziała tę straszną scenę i padła zemdlona obok ojca. Znała jedynie połowę swego nieszczęścia.
Don Garcja kończył właśnie ostatnią butelkę, kiedy don Juan, blady, okryty krwią, z błędnemi oczyma, podartym płaszczem i przekręconym rabatem, wpadł do pokoju i rzucił się zdyszany na fotel, nie mogąc wymówić słowa. Tamten zrozumiał natychmiast, że zaszło coś poważnego. Pozwolił don Juanowi się wydychać, poczem spytał o szczegóły; w mgnieniu oka pojął wszystko. Don Garcja, który nie łatwo wychodził ze zwykłej flegmy, wysłuchał bez mrugnięcia okiem bezładnej opowieści swego przyjaciela; następnie napełnił szklankę i podając mu ją, rzekł:
— Pij, potrzebujesz tego. Głupia sprawa, dodał, napiwszy się sam. Zabić ojca, to nie lada co... Hm, bywały tego przykłady, zacząwszy od Cyda. Najgorsze to, że nie masz pięciuset ludzi, ubranych biało, samych twoich krewniaków, którzyby cię ochronili od straży miejskiej i krewnych nieboszczyka... Zajmijmy się wprzód tem co najpilniejsze...