Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeniach, będących poza prawem, widzi się coś podobnego.
Odwiedziłem, przed kilku miesiącami, bandę cyganów koczującą w Wogezach. W namiocie starej cyganki, najstarszej ze swej gromady, znajdował się cygan, nie z jej rodziny, sięgnięty śmiertelną chorobą. Człowiek ten opuścił szpital, gdzie miał troskliwą opiekę, aby umrzeć wśród swoich ziomków. Od trzynastu tygodni leżał u swoich gospodarzy, zażywając o wiele większych wygód, niż synowie i zięciowie żyjący pod tym samym dachem. Miał dobre posłanie ze słomy i mchu, z dość czystem prześcieradłem, gdy reszta rodziny, w liczbie jedenastu osób, leżała na deskach na trzy stopy długich. Oto przykład ich gościnności. Ta sama kobieta, tak ludzka dla swego gościa, mówiła do mnie w obecności chorego: „Singo, singo, homte hi mulo“. (Niedługo, niedługo trzeba mu umrzeć.) Ostatecznie, życie tych ludzi jest tak nędzne, że świadomość śmierci nie ma dla nich nic przerażającego.
Znamienny rys charakteru cyganów, to ich obojętność w sprawach religii. Nie, iżby byli wolnomyślni lub sceptycy; nigdy nie zdradzają poglądów trącących niedowiar-