Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A po łowach szczęśliwych, gdy wiele nabito,
Opatrując zwierzynę tu na trupa pito;
Tutaj konie rankami przejeżdżał koniuszy.
Tu słowik z po nad Sanu przemawiał do duszy,
I tu obiady letnie, śniadania wiosenne.
Tu powitania gościa i tutaj strzemienne,
A gdy gospodarz zaklął: — „Czy nie wstyd ci Ksieni?“
Toś i z konia zsiąść musiał i wejść znów do sieni.

Ksienia była i domem i niby osobą,
I dla wszystkich przytułkiem, wszystkiemu ozdobą,
I sub umbra jéj skrzydeł jak w arce Noego,
Chowało się nie mało stworzenia Bożego.

W pniu jéj żyła ukryta i kuna i łaska,
Którą stary kredencerz chwytał na żelazka;
Na jéj jednym konarze od strony ogrodu
Siadywały pod wieczór zwykle wszystkie pawie,
A na drugim, co wybiegł daleko od wschodu
I wygiął się ku słońcu aż kabłąkiem prawie.
Stało kilka pni starych, na pamiątkę roju,
Co tu osiadł przed laty i Ksienię przystroił,
A ile dziatek małych bywało w pokoju,
Tyle zazwyczaj rojów stary ul wyroił.
Kiedy Ksienia okwitła i pszczoła zagrała.
To już i woń i lubość taka uderzała.
Że żal było i odejść z ciemnego podsienia,
I na ów czas mawiano: „że się modli Ksienia.“
A gdy puszczyk się ozwał na niej nocną porą.
Co gdzieś w suchym konarze miał gniazdo pod korą.
To całemu domowi za wyrocznią służył,
Bo dzieciom kolebeczki, starym trumny wróżył.

Wiewióreczki lubiła sama Pani domu;
Więc gdy wiewiórkę chwycić zdarzyło się komu,