Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom II.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale napróżno, bo twardsze nad skałę
Nie da się zmiękczyć serce skamieniałe.
Bo się to serce, wyrazem miłości
Już zmiękczyć nie da, w którem piekło gości.
A chociaż kapłan zaklina i błaga,
W sercu zepsutem złość się bardziej wzmaga.
Więc kapłan łzami nogi, ręce, rosi,
I miłosierdzie, to gniew Boski głosi;
Ale na groźby, na te słowa święte
Cała odpowiedź milczenie zacięte,
Cała odpowiedź — brzęczące kajdany,
Lub śmiech szyderczy i wzrok obłąkany.
Więc kapłan, klęcząc i zalany łzami
Jeszcze się modli drżącemi ustami,
Bogarodzicę wzywa ku pomocy,
Która jak gwiazda, w pośród ciemnej nocy
W tej nocy duszy — w której kryje zbrodnie,
Świętą nadziei zapala pochodnię!
Tej, która matką grzeszników się zowie,
O której nigdy z nich żaden nie powie,
Że gdy w łzach żalu wzywał Jej obrony,
Był od niej — Matki, kiedy odrzucony.

Młodzieniec słucha, a słucha w milczeniu
I na kapłana patrzy w podziwieniu,
I na znak krzyża błędne wlepił oko,
Zadrżał i westchnął, a westchnął głęboko,
Jakby ból ciężki w serce mu się wcisnął,
I czoło zimną swą dłonią przycisnął.

Spłakany kapłan Matce składa dzięki
I daje obraz Jej do więźnia ręki...