Strona:PL Platon - Biesiada Djalog o miłości.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać go nie można, chyba, z satyrami i sylenami, jak ja to czynią.
§ 37. Poprzednio zapomniałem powiedzieć, że i mowy Sokratesa są także bardzo podobne do tych otwierających się sylenów, bo gdy kto zechce słuchać Sokratesa, temu z początku mowy jego wydadzą się śmiesznemi, bo myśli swe ubiera w takie słowa i wyrażenia, jakby w skórę szyderczego satyra. Mówi ciągle tylko o osłach objuczonych, o jakichś kowalach, szewcach i garbarzach, a przytem zdaje się, jakby wciąż mówił jedno i to samo w tych samych zwrotach tak, że prostak i niewykształcony wyśmieje go napewno. Ale kto tą zewnętrzną powłoką odkryje i zajrzy w ich głębię, ten przyzna naprzód, że wywody Sokratesa mają sens, a potem, że są boskie i zawierają w sobie wspaniałe skarby cnoty, które obejmują jaknajwiększe obszary, a raczej wszystko, co rozważać powinien człowiek, dążący do doskonałości. Takie są, mężowie, powody, dla których sławię Sokratesa; ale go też i ganię za te krzywdy, które, jak powiedziałem, mi wyrządził. A nie ze mną jednym tak postąpił, bo i z Harmidesem, synem Glaukona i Eutydemem, synem Dioklesa i z wielu innemi. Wszystkich ich zwiódł, udając, że ich kocha, a później okazało się, że to oni go kochają. I ty, Agatonie, nie daj się oszukać, a nauczony smutnem doświadczeniem, strzeż się, aby, jak mówi przysłowie, „nie być mądrym po szkodzie.“
§ 38. Gdy skończył swą mowę Alcybjades, wszyscy śmiać się zaczęli z jego otwartości, bo zdawało sę, że jeszcze jest zakochany w Sokratesie. Wówczas rzekł Sokrates: Coś mi się zdaje, Alcybjadesie,