Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? — zaczął ksiądz dziekan — ja jeszcze wtedy byłem wikaryuszem, a proboszczem był ksiądz Gładysz... dobrze mówię: ksiądz Gładysz. To on co zakrystyą przebudował... A światłość wiekuista!... Więc zaraz po summie powiadam: księże proboszczu? A on pyta: co? Mnie się zdaję, że to coś z tego będzie, powiadam. A on mówi: I mnie się zdaje, że to coś z tego będzie. Patrzymy: aż tu z za wiatraka wyjeżdżają to na koniach, to piechotą, a tam chorągwie, a armaty. Tak ja zara pomyślałem sobie: o! Aż tu i z drugiéj strony, owce? myślę, a to nie owce, tylko kawalerya. Jak tylko tych zobaczyli, tak: stój! a tamci także: stój! A tu z lasu jak nie wypadnie kawalerya, dopiéro ci w prawo, tamci w lewo, ci w lewo, tamci za niemi. Dopiéro widzą: trudno! więc także na nich. Jak nie zaczną strzelać, a za górą znowu coś błysnęło. Czy proboszcz widzi? powiadam, a proboszcz mówi: widzę, a tam już walą z armat, z karabinów; tamci do rzeki, ci nie puszczają; ten tego, ten owego!... co ci przez jakiś czas górą, to znowu tamci. Huku! dymu! a potém na bagnety! Ale zaraz mi się zdało, że ci już słabną. Księże proboszczu, mówię, tamci górą! A on mówi: I mnie się zdaje, że górą. Ledwiem domówił, ci w nogi! tamci za nimi; dopiéro ich topić, zabijać, brać w niewolą, i myślę: skończy się... ale gdzietam! tego... powiadam, właśnie, no!
Tu staruszek machnął ręką i osadziwszy się głęboko, wpadł jakoby w zadumę, tylko głowa trzęsła mu się mocniéj jak zwykle, a oczy bardziéj jeszcze na wierzch wyłaziły.
Rewizor aż się zapłakał od śmiechu.