Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dości zapałem, pan Zołzikiewicz, którego zresztą jeszcze poprzednio prześladowała niesprawiedliwość professorów, stanął na czele żywiéj czujących kolegów, wyprawił kocią muzykę swym prześladowcom; podarł książki, połamał linie, pióra i porzuciwszy Minerwę, wstąpił na nową drogę. Idąc po téj nowéj drodze, doszedł aż do pisarstwa gminnego, a jak to już słyszeliśmy, marzył nawet o podrewizorstwie.
Jednakże i na pisarstwie wiodło mu się nie źle. Gruntowna wiedza zawsze potrafi obudzić dla siebie szacunek, że zaś, jak wspomniałem, sympatyczny mój bohatér wiedział coś o każdym prawie z mieszkańców powiatu Osłowickiego, wszyscy więc byli dlań z szacunkiem, pomieszanym z pewną ostrożnością, ażeby się w czémś tak niepospolitéj osobistości nie narazić. Kłaniały mu się więc i osoby z intelligencyi, kłaniali się i chłopi zdejmując już zdaleka czapki i mówiąc: „pochwalony!“ Tu widzę jednak, że muszę jaśniéj czytelnikowi wytłumaczyć, dlaczego pan Zołzikiewicz nie odpowiadał na „pochwalony“ zwykłém: „na wieki wieków.“
Wspomniałem już, że sądził, iż człowiekowi z edukacyą to nie wypada; ale były jeszcze i inne przyczyny. Umysły na wskroś samodzielne, bywają zwykle śmiałe i radykalne. Otóż pan Zołzikiewicz doszedł do przekonania, że „dusza to para i basta.“ Przytém pan pisarz czytał teraz właśnie wydawnictwo warszawskiego księgarza pana Breslauera, pod tytułem: „Izabela hiszpańska, czyli tajemnice dworu madryckiego.“ Znakomity ten pod każdym względem romans, tak mu się nawet podobał i przejmował go tak dalece, że w swoim czasie zamierzał nawet rzucić wszystko i jechać do Hiszpanii: „Udało się Marforemu, myślał sobie, dla-