Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie już z domu nie zobaczą. Ranek po wczorajszéj burzy robił się przeczysty i śliczny. Miodowa woń lip mokrych uderzyła mnie w alei potężnie. Skręciłem na lewo ku kuźni, młynom i grobli, tamtędy bowiem wypadała mi droga do Wachowéj chaty. Sen i zmęczenie, pod wpływem świeżości poranku i pogody, uleciały odemnie daleko. Byłem pełen jakiéjś dobréj otuchy i niby przeczucie jakieś wewnętrzne mówiło mi, że w téj walce, która miała za chwilę nastąpić, ja zwyciężę. Selim strzelał wprawdzie z pistoletów jak mistrz, ale i ja strzelałem nie gorzéj: w robieniu szablą przewyższał mnie wprawdzie zręcznością, ale za to ja znów byłem daleko silniéjszy, do tego stopnia silniejszy, że zaledwie mógł wytrzymać na szabli moje cięcia. „A zresztą, niech będzie co chce, myślałem sobie: oto jest koniec i jeśli nie rozwiązanie, to rozcięcie tego węzła gordyjskiego, który krępował mnie i dusił od tak dawna.“ A przytem Selim w dobréj czy złéj wierze wyrządził wielką krzywdę Hani, musiał więc tę krzywdę zapłacić.
Tak rozmyślając, doszedłem do brzegu stawu. Mgły i opary opadały z powietrza na wodę. Świtanie umalowało błękitne szyby stawów barwami zórz. Wczesny ranek dopiéro się rozpoczynał naprawdę; powietrze stawało się coraz przezroczystsze, a rzeźwo było wszędzie, a pogodnie, a różano, a cicho; tylko z szuwarów dochodziło uszu moich kwakanie dzikich kaczek. Byłem już blizko śluzy i mostu, gdy nagle zatrzymałem się jak w ziemię wbity.
Na moście stał mój ojciec z rękami założonemi za siebie i z fajką wygasłą w rękach; stał oparty o poręcz mostu i patrzył zamyślony na wodę i na zorzę