krot zaś był tak głęboki, że schowaliśmy się weń z głowami.
— Teraz plecami! — mruknął Wach.
Usiedliśmy do siebie plecami, tak, że nad powierzchnię gruntu wystawały nam tylko czubki głów i lufy strzelb.
— Czuj! — rzekł Wach. — Poczynam grać.
Włożywszy dwa palce w usta i modulując niemi przeciągły głos, Wach zagrał jak basiora, to jest zawył jak wilczyca wabiąca wilków.
— Czuj!
I przyłożył ucho do ziemi.
Ja nie usłyszałem nic, ale Wach oderwał twarz od ziemi i szepnął:
— Gra, ale daleko. Będzie pół mili.
Potém czekał z kwadrans i znów zawył, przebierając palcami w ustach. Żałosny, a złowrogi głos przebił gęstwinę, i daleko, daleko leciał po mokréj ziemi, odbijając się od sosny do sosny.
Wach na nowo przyłożył ucho do ziemi.
— Gra! jest nie daléj jak półtory wiorsty.
Jakoż rzeczywiście i ja usłyszałem teraz jakby odległe echo wycia, dalekie jeszcze bardzo, zaledwie dosłyszalne, ale dające się już wśród szelestu liści rozróżnić.
— Zkąd wyjdzie? — spytałem.
— Na panicza.
Wach zawył trzeci raz: wycie odpowiedziało już blizko. Ścisnąłem mocniéj strzelbę w ręku, a obaj zatamowaliśmy dech w piersiach. Cisza była niezmierna, wiatr tylko strząsał krople rosy z leszczyny, które
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/121
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.