Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mirza przez chwilę patrzył na mnie zdumiony, lecz potém szybko i jego twarz poczęła ciemnieć, oczy skrzyć się, na czoło, wystąpiły mu węzły żył, a rysy przeciągnęły się i stały ostre jak u prawdziwego Tatara.
— Ty mi bronisz mówić co mi się podoba! — zawołał głuchym, przerywanym przez szybki oddech głosem.
Na szczęście mistrz w téj chwili wpadł między nas.
— Nie godniście mundurów, które nosicie! — zawołał. — Cóżto, będziecie się bili, czy za uszy się porwiecie jak szkolne żaki? Ot filozofowie, którzy sobie szklanki o głowy rozbijają. Wstydźcie się! Wam to rozprawiać o kwestyach ogólnych. Wstydźcie się! Z walki pojęć do walki na pięście. Daléjże! A ja wam powiadam, że wnoszę toast na cześć uniwersytetów i że jesteście trutnie, jeżeli się nie trącicie zgodnie i jeżeli zostawicie choć kroplę w kieliszkach.
Ochłonęliśmy obaj. Selim jednak, choć więcéj pijany, ochłonął piérwszy.
— Przepraszam cię — rzekł miękkim głosem — jestem głupiec.
Uściskaliśmy się serdecznie i wychylili kieliszki do dna na cześć uniwersytetów. Potem mistrz zaintonował: Gaudeamus. Przez szklane drzwi, prowadzące do sklepu, kupczyki poczęli nam się przypatrywać. Na dworze zmierzchało się. Byliśmy wszyscy pijani co się nazywa. Wesołość nasza doszła do zenitu i poczęła się zwolna załamywać. Mistrz pierwszy popadł w zadumę i po niejakim czasie rzekł:
— Wszystko to dobre, ale, razem wziąwszy, życie jest głupie. To są wszystko sztuczne środki, a co tam temu w duszy się dzieje, to inna rzecz. Jutro podobne do dziś: taż sama biéda, cztery gołe ściany,