Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  86  —

nym stepem, gdzie niema jednego źdźbła trawy dla zwierząt; ponieważ zaś ogień szedł widocznie z wiatrem w kierunku północnym, spodziewałem się, idąc ku południowi, dosięgnąć początku pożogi. Ludzie wypełnili wprawdzie mój rozkaz, ale dość niechętnie, bo pociągał on za sobą Bóg wie jak długą zwłokę w podróży. W czasie południowego odpoczynku srzeżoga rzedniała coraz bardziej, a upał zato stawał się tak straszny, że aż powietrze drżało z gorąca, i nagle stało się coś takiego, co za cud można było uważać.
Oto niespodzianie owe mgły i dymy rozsunęły się, jakby na skinienie, i przed oczyma naszemi ukazały się Sierra-Nevada zielone i uśmiechnięte, cudne, pokryte błyszczącymi śniegami na szczytach i tak blizkie, że gołem okiem mogliśmy odróżnić szczerby w górach, zielone stoki i lasy. Zdawało nam się, że ich powiew świeży, pełen żywicznego zapachu jodeł, dolatuje nas przez zgliszcza, i że za kilka godzin dosięgniemy ich stóp kwiecistych. Na ten widok ludzie wyniszczeni tą straszną pustynią i trudami, poczęli prawie od zmysłów odchodzić z radości: jedni padali na ziemię ze szlochaniem, drudzy wyciągali ręce ku niebu lub wybuchali śmiechem, inni pobledli, nie mogąc ani słowa przemówić. Oboje z Lilian płakaliśmy także z radości, która mieszała się we mnie ze zdumieniem, bom sądził, że najmniej sto pięćdziesiąt mil dzieli nas jeszcze od Kalifornii. A tymczasem góry śmiały się do nas przez zgliszcza i zdawały się, jakby przez czarodziejstwo jakie, przybliżać i pochylać ku nam, i zapraszać i nęcić. Choć godziny wyznaczone na spoczynek nie minęły, ludzie,