Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chać. Wedle mego wyrachowania, do gór Sierra-Nevada nie mogło być już więcej jak trzysta mil angielskich, czyli koło dwudziestu dni drogi, postanowiłem więc dążyć do nich, choćby ostatnim wysiłkiem.
Jechaliśmy teraz nocami, bo w południowych godzinach upał osłabiał niezmiernie zwierzęta, a między wozami zawsze było trochę cienia, w którym mogły w dzień odpocząć. Jednej takiej nocy, którą — nie mogąc się już utrzymać ze zmęczenia i rany na koniu — spędzałem na wozie przy Lilian, usłyszałem nagle dziwne świstanie i zgrzyt kół trących o jakiś szczególniejszy grunt, a jednocześnie okrzyki: „stop! stop!“ rozległy się na całej długości taboru. Zeskoczyłem natychmiast z wozu i przy blasku księżyca ujrzałem woźniców schylonych ku ziemi i wpatrujących się w nią pilnie, a jednocześnie doszedł mnie głos: „Ho! kapitanie jedziemy po węglu!“ Schyliwszy się, pomacałem grunt — istotnie byliśmy na spalonym stepie.
Zatrzymałem tabor natychmiast i staliśmy resztę nocy na miejscu. Nazajurz, skoro słońce weszło, dziwny widok uderzył nasze oczy. Jak okiem sięgnąć, ciągnęła się płaszczyzna czarna, jak węgiel; nietylko wszystkie krzewy i trawy były na niej spalone, ale ziemia zeszklona tak, że nogi naszych mułów i koła wozu odbijały się w niej jak w przeźroczu. Nie mogliśmy dobrze dostrzedz, jak szeroko przeszedł pożar, bo widnokrąg zamglony był jeszcze srzeżogą; kazałem jednak bez wahania nawracać ku południowi, by dotrzeć do krańca szlaku zamiast hazardować się na zgliszcza. Wiedziałem z doświadczenia, co to jest podróż spalo-