W roku 1655 świeże było wspomnienie Tymoszkowej wyprawy weselnej i Batoha, a stary, krwawy Bohdan żył jeszcze. Jednakże coś się już przesiliło w burzy kozackiej, i ludzie mieli poczucie, że najgorsze już przeszło i że, jeśli przyjdą nowe klęski, takie, jak n. p. była szkłowska, to raczej z innych rąk i z innej strony. Tymczasem Warszawa czuła się bezpieczną. Miasto nie widziało nigdy pod swymi murami nieprzyjaciela, bo za czasów napadów litewskich, zresztą pokrytych już zupełnym zmierzchem niepamięci, było zaledwie mieściną w ziemi Czerskiej, nie zaś potężnym grodem, który od niedawna został stolicą jednego z największych państw w Europie. Przed kilku laty zbliżyła się wprawdzie ku niemu kozacko-tatarska nawała, ale, odbita od niezłomnych murów Zamościa, cofnęła się z powrotem do dalekich ruskich krain. Więc, powtarzamy, stolica czuła się bezpieczną, a choć kraj uginał się pod brzemieniem klęsk, roiło się w niej od ludzi — i życie wrzało nawet potężniej, niż zwykle. Liczne
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.35.djvu/123
Wygląd