Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  137  —

Refugio czekała już nas ze śniadaniem. Uważałem jednak, że twarz jéj nie ożywiła się ani na chwilę podczas naszych opowiadań. Opowiadania te wyjaśniły, mi niezrozumiałą okoliczność, dlaczego dobiegłszy do cypla wzgórza, ujrzałem niedźwiedzia na dole, a strzelców w górze, nie zaś przeciwnie. Była rzecz taka: Lucyusz, który pierwszy ujrzał zwierza, ujrzał go nad sobą: strzelił i ciężko ranił. Wówczas niedźwiedź rzucił się na niego natychmiast, jak burza; wówczas także usłyszeliśmy przeraźliwe wołania Sama: „take care!” Jakoż Lucyusz zdołał uskoczyć w bok, niedźwiedź zaś nie mogąc się zatrzymać, stoczył się aż do stóp góry. Na polowaniach trafia się to często. Zwierz ten, mając tylne nogi cokolwiek wyższe od przednich, z niezmierną trudnością może biedz z góry. Najczęściéj trafia się, że traci równowagę i nie zbiega, ale stacza się na głowę. Zato pod górę, koń nawet uciec przed nim nie zdoła. Ten sam wypadek zaszedł i w ostatniém spotkaniu.
W godzinę po nas wrócił Ramon i meksykanie. Po ich powrocie rozpoczął się prawdziwy koncert ujadania i wycia, psy bowiem zwietrzywszy skórę, podniosły taki gwałt, jakby ich własna skóra była zagrożoną. Tegoż dnia, który z powodu szczęśliwie ukończonéj walki uważaliśmy jako uroczysty, Salwadorowie wyprawili rodzaj niby turnieju, niby gonitew konnych. Po południu udaliśmy się wszyscy na obszerną płaszczyznę, zrzadka tylko za-