Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  72  —

mię. Upał były nieznośny; powietrze w domku stało się tak duszne, że po małéj chwili, nie mogąc pisać, złożyłem pióro. Serce i tętna w skroniach biły mi przyśpieszonym ruchem. Nie rozumiałem co się to dzieje: czy ja jestem chory, czy téż w naturze ma zdarzyć się coś niezwykłego. Chciałem spytać o to Dżaka, ale przed godziną poszedł się był kąpać do potoku i nie wrócił jeszcze do chaty: więc położyłem się na mchu i począłem obcierać pot, który obficie występował mi na czoło.
Tymczasem stawało się coraz duszniéj. Nie mogłem już wątpić, że to na mnie nachodzi jakaś choroba, gdy nagle usłyszałem zdala ciężki chód Harrysona. Po chwili wszedł do chaty: policzki jego były zarumienione, ale oczy jakoby przygasłe, a czoło niemniéj zroszone potem od mojego.
— Co to się z nami dzieje, Dżak? — spytałem go.
— Santa-Ana-wind! — odrzekł.
Wiedziałem już co to znaczy. Czytelnik, spojrzawszy na dokładną kartę Kalifornii, z łatwością dostrzeże dwa równoległe prawie łańcuchy gór: Santa-Ana i San-Bernardino. Mniejsze i niższe pasmo Santa-Ana ciągnie się bliżej oceanu, poważne zaś Bernardyny wznoszą się w głębi kraju, stanowiąc jakoby kość pacierzową jego południowéj części.
Owóż za témi górami, państwo Kalifornia ciągnie się jeszcze daleko na wschód, aż do rzeki Colorado, stanowiącéj granicę od Arizony. Cała ta