Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  52  —

ry zebrałem już bardzo piękną kolekcyę ogonów, nie licząc bowiem zdobytych osobiście, dostałem ich przeszło dwadzieścia od skwaterów i indyan. Największe z nich dochodzą do jedenastu grzechotek — chociaż często zdarzają się węże daleko starsze. W San-Francisco np., w Woodwards-garden, widziałem węża o czterdziestu dzwonkach w ogonie.
Wracając do popołudniowych polowań na ptastwo — łupy z nich bywały prawie zawsze dziwnie obfite. Strzelając po całych dniach od rana do wieczora, a czasem nawet i po księżycu, nabierałem coraz większéj wprawy. Pomagało mi przytém w czynieniu onych postępów w sztuce myśliwskiéj, dziwnie szybkie doskonalenie się zmysłów wzroku i słuchu. Były wprawdzie wyborne potemu warunki hygieniczne. W Warszawie pisywałem czasem po nocach do godziny trzeciéj i czwartéj rano; tu chodziłem spać o zachodzie słońca — wstawałem o świcie. Ale główna przyczyna owego doskonalenia się zmysłów, leżała w samém tém życiu dzikiém i leśném. Konieczność ciągłego badania wzrokiem okolicy, wpatrywanie się w gęstwiny leśne, w mroczne rozpadliny skał; natężona uwaga i dokładność, z jaką to czynić należy: oto prawdziwa gimnastyka, z pomocą któréj zmysł po kilku miesiącach wzmacnia się i wyostrza jak brzytwa.
Jestto rzecz wprawy. Toż samo należy rozumieć i o słuchu. W górach, o ile noce bywają hałaśliwe, o tyle w dzień, zwłaszcza w godziny upału,