Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawrzeć znajomość z czerwonymi braćmi i składa im podarki: stoicyzm wojowników zniknął jak mgła. Twarze ich i oczy pozostały wprawdzie równie nieruchome, ale ozwało się przygłuszone chrapliwe: halo! ogromne bronzowe łapy wyciągnęły się łapczywie w kierunku podarków, i tak czekolada jak i cygara znikły natychmiast w paszczach moich nowych sprzymierzeńców. Przez chwilę słychać było tylko chrupotanie nieszczęsnych tabliczek czekolady, ofiarowanych mi przez piękne rączki jeszcze w Warszawie, potém nastała uroczysta cisza.
Teraz już lody były złamane. Mogłem rozmawiać do woli, ale nim zdążyłem spytać o imiona braci moich i skomponować jakieś efektowne dla siebie, lokomotywa zagwizdała i trzeba było wracać. Francuz jednak zdążył dowiedziéć się, że ogromne śniegi spadły na wysokich stepach i że zapewne „wielkie wozy białych“ będą musiały się zatrzymać. Chciałem dowiedziéć się także, jak długo „czerwoni bracia moi“ bawią w Ketchum i dokąd jadą, ale nie było już czasu, bośmy go dużo zmarnowali siedząc z początku przy ognisku, w obowiązkowém milczeniu.
Po drodze do wagonów, awanturnicy poczęli robić wymówki mnie i francuzowi za to, żeśmy jak z ludźmi rozmawiali „z temi łotrami, czerwonymi dyabłami, rozbójnikami“ etc. Odpowiedzieliśmy im, a raczéj odpowiedział francuz, żeby patrzyli swego nosa, i wsiedliśmy do wagonu. W wagonie rozmowa toczyła się wszędzie o czerwonych. Trudno zrozumieć do jakich granic dochodzi nienawiść i pogarda kresowych amerykanów względem indyan. Prawda, że ciągła walka na śmierć i życie, grabieże i rozboje zaostrzają do