Prując pole lazurowe,
Skrzydłem śród blasków kaskady
Trącasz w nieba balustrady.
Grzecznie przypisujesz książę
Czaplom takie z słońcem gony.
Mówią — ptak ten obdarzony
Podobno instynktém takim,
Że powietrznym pędząc szlakiem
Bez pobłysku ptasi promień,
Bez życia puchowy płomień,
Kometa bez ogniowéj grzywy
I z instynktém obłok żywy,
Chociaż z takiem dumnem czołem.
Przed królewskim mknie sokołem;
Już przeczuwa w przelęknionéj
Głowie, że mu wpadnie w szpony;
I tak, nim ją porwie jeszcze,
W przerażenia wpada dreszcze,
Że śmierć uprzedzając pewną,
Dziobem własne krwawi łono.
Taką czaplą przelęknioną
Byłam ja, kiedym zamilkła
Na wasze zjawienie, książę.
I przestrach język mi wiąże.
Bo mówi mi w téj minucie
Nieomylone przeczucie,
Z czyjéj ręki śmierć odbiorę.
Szukałem, znalazłem porę
I okazyi nie dam minąć.
Boże, pozwolisz mi ginąć?
Krzyknę...
Słudzy się wyroją.
Nie przyjdą-ż mi z lasów nocy
Dzikie bestye ku pomocy?
Zniecierpliwić mię się boją.