Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To i mocarz strachem zdjęty!
A pyropy, dyamenty
Na błękitném skrzą sklepieniu
Jego gmachu. Ulubieńcem
Będąc jego, w uniesieniu
Pychy stałem się szaleńcem;
Zamarzyłem o koronie,
Chcąc na jego zasiąść tronie.
Straszna kara mię dotknęła.
Owładnięty dzikim szałem
Winy mojéj nie uznałem;
O! bo skrucha mię nie zdjęła:
Wolę ducha moc zbrodniczą
Niż uległość niewolniczą.
A znalazłszy popleczników
W tłumie jego domowników,
Wiedzion głosem zemsty srogiéj,
Sieję mordy i pożogi.
Ten głos mię wśród morza pędzi
Od krawędzi do krawędzi.
Łąką morza purpurową
Popłynąłem na okręcie,
Zeby znaleźć miejsce owo,
Gdzie człek jeden dał mi słowo:
Bo chcę żądać dotrzymania.
Burza okręt tu zagania.
I pogrąża w wód odmęcie.
Choć na morzu rozhukaném
Mogłem łatwo stać się panem
Wszystkich wiatrów, sług Eola
I zamienić na wietrzyki,
Mojéj myśli niewolniki;
Lecz nie chciałem, bo ma wola
Wcale inne ma zamiary.

(Do siebie)

Tu myśl jego już ujęta
W mojéj magii chytre pęta.

(Do Cypryana)

Gdy nie wierzysz w moje czary,
To w téj chwili blask przesłonię;
Słońce w mroku wnet utonie.
A gniew straszny zwykł mną władać!
Jam śmierć sobie gotów zadać;
Ale nie miéj żadnéj trwogi.
Ja znam wszystko i gwiazd drogi,
Wszystko co chcę zrobić zdołam:
Ot w téj chwili, gdy zawołam,