Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozum krasi twoje lice;
Ja do ziemi już się chylę,
I podpory w kiju szukam,
Do wrót grobu niby pukam.
Policzone moje chwile;
Przemilczałem czasu tyle,
Ale dłużej się nie godzi:
Obowiązekbym mój złamał.
I napróżno tobie kłamał.
Justyna. Smutek w duszy mej się rodzi,
I dreszcz trwogi mię przechodzi!
Lizander. Więc ci powiem tajemnicę:
Jam Lizander, prócz imienia,
Nie słyszałaś o mnie wcale.

(Po chwili milczenia)

Ja pojmuję, że twe lice
Tak jest pełne podziwienia.
Słuchaj: ten gród, co wspaniale
Jako hydra siedmiogłowa
Siedem wzgórz ku niebu wznosi,
I swą wolę światu głosi,
Co cezarów jest siedliskiem,
Rzym rodzinném mém ogniskiem.
Tam mieszkali me rodzice,
Choć nie znani i ubodzy,
Lecz pamięci mojéj drodzy,
Pochodzeniem tém się szczycę:
W naszej wierze urodzeni,
Cnoty w spadku przekazali.
Ich ojcowie umęczeni,
Palmę świętą pozyskali,
I w tryumfie na dziw ludu
Zakończyli życie trudu.
I ja nie chcę ujść zagłady,
Obym wstąpić mógł w ich ślady!
Kiedym wyrósł na młodziana,
W Aleksandrze miała pana
Rzym stolica chrześciaństwa:
Lecz w ukryciu od pogaństwa,
Co jak tygrys poi oczy,
Gdy męczeńską krew wytoczy.
Kościół, matka naszej wiary
Zemsty wrogów się nie boi.
Daje wiernych na ofiary;
Lecz przez wierne swoje stoi,
Więc je chroni: bo jeżeli
Wszyscy razemby zginęli,
Gdzieżby znalazł się wybrany,