Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślałam, że cierpi fizycznie i nie chce mi tego powiedzieć, żeby mnie nie dręczyć. Potem wyobraziłam sobie, że są we mnie rzeczy, które mu się nie podobają. Pilnowałam się, żeby być zupełnie pewną, iż nie zraziłam go żadnem słowem, albo ruchem. Wówczas pytałam go jeszcze, stopniowo, ponieważ dawał mi zawsze odpowiedzi wymijające, zrozumiałam, że te niewytłómaczone melancholie, które tak uparcie stawały między nami, miały przyczynę i że on mi tej przyczyny powiedzieć nie chciał. Podróżowaliśmy wówczas po Włoszech, a ponieważ nie rozstawaliśmy się przez dzień cały, przeto nie uchodziło mojej uwagi nie z tego, co się w nim działo. Zauważyłam, że napady posępnego smutku przychodziły z większą siłą właśnie po chwilach zupełnego połączenia, zespolenia duchowego, oddania się i spokoju. Rzecby można, że jakiś zły duch buntował się w jego sercu przeciw tym wszystkim słodkim wzruszeniom. Zaledwie już usiłował walczyć teraz. Gdy dostrzegałam pewien cień, przesuwający się w jego oczach, mogłam być pewną, że po kilku chwilach oporu wewnętrznego, znajdzie wymówkę, by mnie opuścić. Powracał w godzinę, dwie, niekiedy w trzy dopiero. Pewnego dnia, w Neapolu, usiłował wytłómaczyć mi te szczególne napady. Powiedział, że cierpiał zawsze na rozstrój nerwowy, że w pewnych chwilach, jak mania, ogarnia go trwoga, która uspakaja się tylko w samotności. Mówił niejasno, bezładnie i zakończył prośbą, żebym mu pozwoliła pojechać gdziekolwiek samemu na kilka dni. Przystałam. Pojechał do Sorrento. Wrócił już na-