Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już nie przed nią... — Poczem zwrócił się do żony: — Ewelino, jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi, masz nas obu przed sobą. Jeśli coś nowego cię dręczy, pytaj nas. Odpowiemy ci...
— Nie — odpowiedziała — nic mi nie jest... — I powtórzyła: — Nic mi nie jest... Ale to prawda, byłam szalona... Ale bo... — ciągnęła dalej, ulegając mimo buntu swej godności, owej potrzebie badania, pod której wpływem, dowiedziawszy się, że mąż wyszedł wczesnym rankiem, przybiegła prosto do d’Andiguier’a, pewna, iż on tylko u niego być może — ale, bo dlaczego spotykam zawsze zagadkę, zawsze dowód, że się coś ukrywa przedemną?
— Ależ jaką zagadkę? Jaki dowód?... — spytał Malclerc.
— Onegdaj.. — mówiła urywanym głosem, który jakby wahał się, błagał. Wspomnienie okropnych wzruszeń, doznanych owej nocy i tego usiłowania samobójstwa, któremu mąż napróżno zaprzeczał, opanowało ją ponownie, choć się go wstydziła. — Tak, onegdaj... leżała na biurku, widziałam, koperta, zaadresowana do pana d’Andiguier’a...
— I podobnemi rzeczami rozdrażniasz się do tego stopnia? — przerwał mąż. — Przygotowałem poprostu dla pana d’Andiguiera trzy broszury, które mi pożyczył... Gdzie je pan położył? Proszę, niechże je pan jej pokaże...
— Nie — zawołała żywo Ewelina — nie chcę ich widzieć... Poco?... — ciągnęła dalej, jakby do siebie. Poczem, mimowoli, zdradziła zamęt wrażeń, z jakie-