Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ponownie i wpadł w zadumę, która nie miała już nic wspólnego z poprzedniem uniesieniem. Kartki te bowiem uprzytomniły mu tak żywo urok Antoniny, że uległ nanowo temu czarowi. Stała znów przed nim i uśmiechała się do niego, tym swoim uśmiechem dziecka, zaprawionym zawsze lekkim odcieniem smutku, żłobiącym dołek, na lewo, nieco ponad drżącym kącikiem ust. Jak Malclerc trafnie odczuł gorzki wdzięk tego uśmiechu! Z jaką siłą odnajdywał starzec w tych zwierzeniach kochanka zachowany w pamięci obraz błękitnych źrenice umarłej! Otwierały się, spoglądały na niego, „takie słodkie i takie nieprzeniknione zarazem”. I do niego też przemawiała owym głosem, „który jakby pochodził z najdalszej głębi jej duszy...”
Jakkolwiek różnymi byli ci dwaj mężczyzni, wrażenie, jakie im pozostawiła wspólna przyjaciółka, miało pewne głębokie analogie, za których sprawą niepokonana sympatya przyłącza się do nienawiści współzawodnictwa w miłości; i stało się, że obraz Antoniny, wywołany przez uczucie innego, ożywiał się coraz bardziej w duszy d’Andiguiera. Gorące źródło tkliwości wytrysło nanowo w tem sercu sześćdziesięcioletniem, jakgdyby wiarołomna weszła istotnie do pokoju. Wiarołomna? Czy miał prawo tak ją nazywać? Jakie mu dała przyrzeczenie, któregoby nie dotrzymała? Jakie przyznała prawo, któreby odebrała? Jakim zobowiązaniom względem niego nie uczyniła zadość? Jeżeli zamilczała o miłości dla Malclerc’a, to czyż nie dlatego, iż wiedziała, że jest kochaną przez starego przyjaciela uczuciem namiętniej-