Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

praszałem ją; padłem jej do nóg, obsypywałem ją słowami pieszczoty, a ona mówiła:
— Tyś taki dobry! Jeśli jesteś względem mnie taki, jak byłeś przed chwilą, to dlatego, że cierpisz. Widzisz, ja ci się już o nie nigdy nie pytam. Wierzę w to, coś mi mówił w Neapolu. Chcę wierzyć, że przyczyna twego cierpienia jest czysto fizyczna... W przeciwnym rązie bardzo karygodnem byłoby nie starać się wszelkiemi siłami doprowadzić do porozumienia między nami... Pomyśl, że jest nas teraz troje, że będziemy mieli naszą własną małą duszyczkę, którą trzeba będzie pielęgnować, ochraniać, jak wątłą roślinkę. A powiedzie nam się to tylko wtedy, gdy nie nie będzie stało między nami, gdy będziemy złączeni... ściślej jeszcze złączeni...
Ułożyłem głowę na jej kolanach, gdy to mówiła. Ruchem instynktownej tkliwości biała jej dłoń przesuwała się po moich włosach. Tak samo robiła niegdyś Antonina. Miałem duszę taką pognębioną, że to wspomnienie słodkiej umarłej przy słodkiej żywej już mnie nie bolało. Mówiłem sobie, słuchając wylewu serca mej biednej żony w tej skardze i jej nieśmiałego błagania o szczerość, której łaknęła, jak się łaknie powietrza i światła w lochu zamkniętym — mówiłem sobie, że ma słuszność, że praca wychowawcza, do której będziemy powołani, wymaga porozumienia zupełnego, że porozumienie to jest niemożliwe bez współudziału prawdy, że kłamię przed nią w tej chwili nawet, trzymając głowę na jej kolanach, i wy-