Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedziona ta naiwna Ewelina, która nie zna zupełnie życia, odgadła układ, jaki zawarłem z samym sobą, mój wysiłek, żeby w rozmowach naszych dotykać tylko przedmiotów obojgu obcych! Z jaką przebiegłością pochwyciła pomyślną sposobność, by mnie wprowadzić nanowo do tej dziedziny uczuciowej, gdzie nie mogę z nią pozostać! Zbyt wiele narażę, gdybym obudził to, co spać powinno.
Z jaką pewnością określiła prawdziwą przyczynę zatargów moralnych, które mnie dręczą od naszego ślubu! Jak ona przeczuła moją tajemnieę i jej naturę! Jak słusznemi były jej słowa: „Ktoś czy coś sprawił ci wielki ból!...” Jakże zadrżałem, w duchu, gdy powiedziała owo: „przed laty ośmiul...” Tak, osiem lat temu, o tym czasie byłem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. Ale z kim?... W czasie owym, w ciepłe popołudnia wrześniowe, jeździliśmy, Antonina i ja, aż do lasów Chaville i Viroflay. Pęk róż, przygotowany dla niej, przepełniał wonią miłości karetę, która nas unosiła przez ludne przedmieścia, a potem przez lasy. Niebieskie firanki jedwabne spuszczone były do wysokości jej twarzy. Z rozkoszą wdychała powietrze, które wpadało, gdy kareta zaczęła się toczyć pod zielonemi jeszcze gałęziami. Wysiadaliśmy i, po krótkiej przechadzce, sadowiliśmy się pod pinją, zawsze tą samą, na polance, ja kładłem się u jej stóp, ona głaskała pieszczotliwie moje włosy. Ptaki śpiewały. Liście drżały. Niebo było błękitne, a ja patrzyłem w jej oczy, które spoglądały w głąb